Gdzieś z początkiem kwietnia pod blokiem, w którym mieszkam — takim prawdziwym socjalistycznym drapaczu chmur (widać go na jednym ze zdjęć poniżej, konkretnie piętra 14-17) — pojawił się dzięcioł duży, Dendrocopos major, ptaszek dość często spotykany, choć niekoniecznie na osiedlach z wielkiej płyty.
Dzięcioł wybrał sobie drzewo rosnące w pojedynczym szpalerze odgradzającym boisko pobliskiej szkoły od szerokiej, ruchliwej alejki. Dzielnie wykuł dziuplę (na wysokości może trzech metrów), a jakiś czas później słychać było dochodzące z niej radosne wrzaski dzięciolej młodzieży. Moje własne potomstwo — alejką często wracamy ze spaceru albo z przedszkola — podsumowało moją fascynację jękliwym „tata, ja już nie chcę oglądać dzięcioła, TATA!”.
Oprócz dużego, w okolicach widywaliśmy dzięcioła zielonego (Picus viridis). Miał ulubione, nasłonecznione miejsce przy krawężniku osiedlowej uliczki (w odróżnieniu od alejek jeżdżą po niej samochody), gdzie chyba pasł się na mrówkach.
Przykładem osłonowego gatunku dzięcioła jest dzięcioł białogrzbiety — ten, o którym pisuje Adam Wajrak wzywając do ochrony Puszczy Białowieskiej. Dzięcioł białogrzbiety jest specjalistą, wymaga lasów liściastych z dużą ilością martwych drzew oraz dużego areału. Jego występowanie koreluje z bogactwem gatunkowym innych ptaków (Mikusiński 2001), zwłaszcza zagrożonych (Roberge 2008).
Nasze dzięcioły (duży i zielony) nie są co prawda rzadkie, ale mimo to ich obecność (zwłaszcza zielonego, który jest specjalistą od starodrzewiu oraz mrówek i nie lubi latać po otwartym terenie) całkiem dobrze świadczy o stanie przyrody w naszym otoczeniu.
U mnie w lasku za oknem też dzięcioł bywa, ale nie wiem jaki – „znam” go tylko na słuch. Może kiedyś upoluję aparatem.