„Marek Haslik nie pobierał wynagrodzenia za leczenie, (…) a pacjenci z własnej inicjatywy wręczali mu drobne kwoty pieniężne. Mając to na uwadze, nie sposób zarzucić mu świadczenia usług zdrowotnych w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. A abstrakcyjne narażenie na utratę zdrowia lub życia nie wyczerpuje znamion przestępstwa” — skonkludował prokurator.
Marek Haslik kontynuował działalność znachora. To było po śmierci pięcioletniego Przemka; wcześniej jeszcze prokuraturę informowała córka zmarłego na tętniaka 55-letniego Aleksandra. Według znachora, cierpiał on na raka. Znachor kazał mu się modlić i dawał ziółka. Również w tym wypadku prokuratura nie miała powodu, żeby dobrać się do znachora:
„Analiza zgromadzonego materiału prowadzi do wniosku, że Marek Haslik, nie będąc lekarzem, nie mógł znać przyczyny dolegliwości, a tym bardziej nie mógł podjąć leczenia” – konkluduje w umorzeniu prokurator Gruszka.
I mam ochotę tylko kląć. Jak tak można.